Frytki z keczupem
Nadejście bestii poprzedzał złowieszczy warkot. Potężny, ciężki, bezkompromisowy. W szczeliny pomiędzy niskimi regularnymi dźwiękami wplatały się ostre jak brzytwa piski, rzężenia i tarcia metalu o metal. Nad horyzontem strzelały obłoki czarnego dymu i układały złowróżbne kształty, wymykające się jakimkolwiek racjonalnym interpretacjom. Jeśli gdziekolwiek w kosmosie istniała sekta, która wyznawała wiarę, że koniec świata będzie szedł w parze z buntem maszyn, jej członkowie musieliby uznać narastające dźwięki za oznakę zbliżającej się apokalipsy.
Jednak wszystko wyglądało zupełnie inaczej z perspektywy bestii, a dokładnie z kabiny Ursusa C350 i siedzącego w niej Andrzeja, który – pogwizdując taneczne szlagiery z lokalnej tancbudy – kierował czerwonym, świeżo skredytowanym ciągnikiem i podążającym za nim ziemniaczanym kombajnem marki „Anna”. Warkot silnika przeplatany innymi mechanicznymi dźwiękami był dla mężczyzny wyłącznie odgłosem codziennej pracy. Apokalipsa nie wchodziła w grę, zważywszy, że Andrzej miał już zaplanowane wiele szczegółów swojej życiowej drogi, która sięgała od górskich uniesień i namiętności do uczuciowych oceanicznych głębin.
Niestety, nie o wszystkich szczegółach wiedziała Krysia, kiedy skupiona na taśmie przebierczej kombajnu, wypatrywała kamieni oraz zgniłych lub zbyt małych bulw, które podczas wykopków ośmieliły się wtargnąć na sortownik, przemykając za plecami zdrowych i okazałych przedstawicieli swojego gatunku. Wszystko, co nie odpowiadało normom i oczekiwaniom, lądowało w zbiorniku na odpady. Naprzeciwko dziewczyny, po drugiej stronie taśmy, stał Janek i zajmował się niemal dokładnie tym samym. Niemal, ponieważ częściej, niż na ziemniaki, zerkał na Krysię. Sam kombajn zaś zerkał na tylną część ursusa, za którym – wskutek połączenia dyszlem – wlókł się posłusznie w towarzystwie metalicznych zgrzytów i postękiwań.
Krysia była królową. I to nie pierwszą lepszą – była królową ziemniaka. Prawdopodobnie nie miałoby to istotnego znaczenia, gdyby los nie spłatał figla, wciskając królewskie kartoflane berło w olbrzymią, spracowaną dłoń Andrzeja. Rok wcześniej, podczas Święta Ziemniaka – wydarzenia niecierpliwie wyczekiwanego przez całą społeczność Wnęk Kościelnych – Andrzej i Krysia zostali wybrani królewską parą, w ramach zabawy, która od lat było nieodłącznym elementem święta. Tytuły były oczywiście przechodnie, ale tej efemeryczności nie podzielał ogień, który niespodziewanie zapłonął w sercu gospodarza. Mężczyzna uwierzył, że los w końcu się do niego uśmiechnął. On – dobrze rokujący rolnik i ona – najpiękniejsza panna we wsi. To nie mógł być przypadek, zwłaszcza że stanowił kolejny punkt kontrolny na andrzejowej drodze do nieokiełznanego szczęścia.
Dobra passa zaczęła się w miesiącu poprzedzającym królewski wybór. Był to zdecydowanie przełomowy okres w biografii mężczyzny. Podpisał umowę życia na wielotonowe dostawy ziemniaków dla największego amerykańskiego producenta chipsów. Liczbę poczynionych inwestycji, które w obliczu planowanych zbiorów poczynić należało, mierzył stertą papierów, dokumentujących zaciągnięte kredyty. Dzięki pożyczkom Andrzej zainwestował w ciągniki, ciężarówkę, dodatkowy kombajn. Dzięki nim wszystkie świętoziemniaczane flesze skierowane były właśnie na niego, człowieka skazanego na sukces i na kroczącą tuż obok Krysię – dwie koronowane głowy, z których tylko jedna traktowała koronację i jej emocjonalne powikłania zupełnie serio.
Zadurzony po uszy Andrzej zdecydował się nie naciskać. Wszystko w swoim czasie, powtarzał. W oczach Krysi dostrzegał iskry, których tam nie było, w niewieścich gestach – sygnały, których nie wysyłała.
Jak dobrze, że jesteś – powtarzał w myślach –
Ty i ja zbudujemy Arkę,
która uniesie nas
ponad falami zła.
Gdy Krysia zgłosiła się do pracy przy wykopkach, był w siódmym niebie. Opatrzność dawała mu wyraźny znak, że oto już wkrótce ściany pustego dotąd domu mężczyzny i równie puste przestrzenie jego rozległego łoża, wypełni ciepło, które wynagrodzi wszystkie trudy, z jakimi przyszło mu się zmagać.
Teraz jednak, gdy po raz kolejny odwrócił się w kabinie ursusa, by przez szybę zerknąć na swoją ukochaną, dostrzegł Janka, który z uśmiechem hollywoodzkiego amanta zagadywał stojącą naprzeciwko dziewczynę. Terkot przesuwającej się taśmy przebierczej, warkot silników i ogólny harmider sprawiały, że bardziej krzyczał, niż mówił, ale sugestywny uśmiech Krysi, wachlowany filuternie przez trzepoczące rzęsy, sugerował, że mężczyzna trafiał w punkt. Tylko rozmawiają, myślał Andrzej. Żartują. Praca jest ciężka, dobra atmosfera zwiększa efektywność.
Poza tym uśmiechnięta Krysia wyglądała jak anioł. Jego anioł. Tu nie mogło zadziać się nic złego.
Wtedy odezwała się komórka. Kierowanie jedną ręką, dla takiego kowboja, jak Andrzej nie stanowiło problemu, większym było oderwanie oczu od Krysi. Jednak odebrał połączenie – dzwonił przedstawiciel producenta chipsów.
– Dzień dobry – Gospodarz zaczął pierwszy. – Zawijas przy telefonie.
– Tak, wiem, dzień dobry. – Ton głosu po drugiej stronie wcale nie zapowiadał dobrego dnia. – Panie Andrzeju…
– Tak, tak, słucham!
– Panie Andrzeju, słyszał pan pewnie o ubiegłotygodniowym załamaniu na rynku przekąsek ziemniaczanych?
– Nie, nic nie słyszałem. – Andrzej pokręcił głową, na wypadek, gdyby słowa okazały się mało wiarygodne. – Od rana do wieczora ziemniaki dla was kopiemy. Mamy już…
– No właśnie, właśnie… – Przedstawiciel wyraźnie szukał pomostu, który ułatwiłby mu przejście do meritum. – Ja w tej sprawie właśnie…
– No to mówię przecie, że…
– Kryzys...
– Słucham?
– Kryzys na rynku przekąsek uderzył bardzo mocno w branżę. I w naszą firmę.
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem… – Andrzej pociągnął nosem. – Co to oznacza?
– Przykro mi, ale musimy zrezygnować z pańskich dostaw.
– Jak to zrezygnować?! Dogadaliśmy się przecież! Panie, umowę mamy!
– Tak, oczywiście. I zgodnie z punktem dwieście sześćdziesiątym siódmym, ustęp trzeci tejże umowy, wypowiadamy ją.
– Co?!
– W sytuacji niespodziewanego i niedającego się prognozować załamania koniunktury na rynkach zbytu, strony zachowują prawo do natychmiastowego rozwiązania umowy bez konsekwencji i rekompensat finansowych.
– Co?!
– Tak brzmi ten punkt.
– Ale ja zainwestowałem, dom zastawiłem, wszystko…
– My także, panie Andrzeju, my także, ale co zrobić? Prawa rynku, rozumie pan.
– Nie możecie tak po prostu… – Głos Andrzeja zaczynał się łamać.
– Głowa do góry! Świat jest zbyt piękny, żeby przejmować się takimi drobnostkami.
Andrzej niemal czuł, jak rozmówca przyjacielsko poklepuje go po plecach.
– Co ja teraz…?
– Niech się pan nie martwi, kryzys się skończy i wtedy znowu zrobimy coś razem. Może. Tymczasem życzę panu udanego weekendu, w końcu dzisiaj piąteczek-piątunio, co nie? No, to do widzenia!
Nim Andrzej zdążył odpowiedzieć w słuchawce zapadła cisza. Przez chwilę wpatrywał się tępo w niebo tuż nad horyzontem. Gdzieś tam, w oddali gęstniały chmury. Brudne, odpychające, lepkie. Jednak słońce nie oddawało im pola bez walki.
Odwrócił się. Była tam. Uśmiechnięta, wesoła.
Jak dobrze, że jesteś
Ty i ja zbudujemy Arkę,
która uniesie nas
ponad falami zła.
Stanowisko przy taśmie przebierczej to zdecydowanie nie było miejsce dla takiej dziewczyny. Andrzej widział ją w pięknym czerwonym fartuszku – takim, jaki nosiła jego mama – w ich domu, w kuchni, szykującą pyszny, aromatyczny obiad. Uśmiechał się, malując w głowie obraz Krysi tulącej w ramionach ich synka, Adama albo Józka. Tak, zdecydowanie Józka! Po dziadku. Obejmował ich oboje i po kolei całował w głowę. Krysię dwukrotnie. Trzykrotnie. Mrużył oczy na myśl o pieszczotach, którymi będzie go darzyć, gdy obejmie we władanie małżeńskie łoże.
A co myślał o niej Janek? Tego Andrzej nie wiedział, ale widział o wiele więcej, niż chciał zobaczyć. Jego pracownik zupełnie zignorował ziemniaki. Trajkotał w najlepsze, zawracając w głowie Krysi. A ona… Patrzyła na Janka jakoś tak… inaczej. Andrzej mógłby przysiąc, że nigdy nie widział swej ukochanej z takimi maślanymi oczami. Jak to możliwe, że nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób? I kim w ogóle jest Janek?, pytał sam siebie. Dlaczego Andrzej go zatrudniał, dlaczego mu płacił? Przecież tamci zerwali umowę. Dlaczego ten chłopak wciąż mówił do Krysi?! Dlaczego mówił rzeczy, które sprawiały jej przyjemność?!
Dzwonek telefonu ponownie wyrwał Andrzeja z zamyślenia. Zirytowany mężczyzna odebrał połączenie, nie odrywając jednak wzroku od zapatrzonych w siebie pracowników.
– Słucham?!
– Dzień dobry, Piotr Złoty z Działu Windykacji Banku Inwestycyjnego. – Głos był chłodny i stanowczy. – Czy z panem Andrzejem Zawijasem?
– Tak to ja.
– Bardzo mi miło. Panie Andrzeju, trzy miesiące temu rozmawialiśmy o odroczeniu rat kredytu, który zaciągnął pan w naszym banku…
– Pod zastaw domu?
– Otóż to, otóż to, drogi panie.
– O co chodzi?
– Kiedy nie opłacił pan dwóch rat, zapewniał nas pan, że wszystko ureguluje, gdy tylko kluczowy kontrahent zacznie realizować płatności wynikające z umów. Pięć dni temu minął termin trzeciej raty, a środków wciąż nie ma na naszym koncie.
– Tak, przepraszam, wszystko wytłuma…
– Panie Andrzeju, nie ma potrzeby tłumaczyć. Nasz dział na bieżąco monitoruje sytuację rynkową. Wiemy, kto jest pańskim kontrahentem i znamy sytuację branży.
– Dziękuję.
– Proszę nie dziękować, bo niestety nie dzwonię do pana ani z dobrego serca, ani towarzysko. Muszę zapytać wprost – czy jest pan wypłacalny?
– Tak, oczywiście… to znaczy… ech…
Czy Janek właśnie dotknął dłoni Krysi?
– Panie Andrzeju, tak czy nie?
– Nie.
Nie dotknął. On głaszcze jej dłoń!
Dlaczego się nie wyrywasz Krysiu?!
Dlaczego nie oburzasz?!
Dlaczego nie wzywasz pomocy?!
– Tak myślałem. Chciałem to jednak usłyszeć z pańskich ust.
– Słucham?
– Panie Andrzeju, przykro mi, ale będziemy musieli uruchomić procedurę windykacyjną. Pański dom…
Andrzej zatrzymał ciągnik i wyłączył silnik. Złączony z nim kombajn nie zgłaszał votum separatum i posłusznie, choć przy akompaniamencie popiskiwań, przystanął tuż za mężnym ursusem.
– Dom?! – W warknięciu Andrzeja zabrzmiała nutka, która w zachodniej Galicji roku tysiąc osiemset czterdziestego szóstego, mogłaby niejednego przedstawiciela warstw posiadających doprowadzić do ostrej niewydolności serca.
– Pański dom jest zabezpieczeniem w umowie kredytowej i zgodnie z nią…
– Mój dom?!
– Panie Andrzeju, spokojnie, podpisał pan umowę. Musi pan przestrzegać jej warunków. Przecież pan to rozumie.
– Rozumiem?! Posłuchaj gamoniu kartoflany, spróbuj zabrać mi dom, a widłami tak cię urządzę, że twoja żona uzna cedzaki w kuchni za zbędny wydatek!
– Pan się zapomina, proszę pana…
– Za chwilę ty zapomnisz, jak na imię dała ci rodzona matka!
– Pan mi grozi?!
– Milcz kartoflu!
– Obawiam się, że będziemy musieli…
Telefon z hukiem wylądował na pulpicie ciągnika, tuż obok różańca, który towarzyszył Andrzejowi w jego drodze od najmłodszych lat. Gospodarz złapał się za głowę, mając nadzieję, że to uchroni ją przed eksplozją.
Jak dobrze, że jesteś
Ty i ja zbudujemy Arkę,
która uniesie nas
ponad falami zła.
Jak dobrze, że…
Tknięty złym przeczuciem, obejrzał się. Kombajn był pusty. Ani Jej, ani jego.
Andrzej nie wiedział – zwłaszcza że rozmowa z przedstawicielem banku wyrzuciła go daleko poza orbitę kartoflanego pola, a nawet poza orbitę Wnęk Kościelnych – że Krysia i Janek uznali postój za sygnał do przerwy i opuścili stanowisko pracy, tym bardziej że ich pracodawca pochłonięty był angażującym dyskursem. Postanowili się przejść, żeby rozprostować kości i porozmawiać. Rozprostowywanie przybrało jednak niespodziewany dla wszystkich obrót i kształt.
Gospodarz nerwowo zlustrował pole, co chwila wyrywnie podnosząc wcale nie lekkie cztery litery. Wciąż kochał, ale podejrzewał. Kochał i zaciskał na kierownicy wielką pięść.
Ty i ja,
Ty i ja,
Ty i ja,
ty i on...
Leżeli kilkadziesiąt metrów dalej za okazałymi silnie ulistnionymi krzakami. Ręce Janka wędrowały po ciele Krysi, jakby szukały ukrytego skarbu piratów, przy czym zagubiona mapa ze wskazówkami uniemożliwiała szybkie dotarcie do celu. Dziewczyna wcale nie zamierzała ułatwiać zadania poszukiwaczowi skrywanych bogactw, wyraźnie bawiła ją ta gra. Na przemian mruczała – trochę do niego, trochę do siebie – śmiała się cicho, zachęcała do zdwojenia wysiłków. Andrzej patrzył. Wytrzymał do pierwszych pocałunków, którymi Janek obsypał szyję Krysi, oraz tych, którymi ona, w ramach wdzięczności, obdarowała ucho leżącego na niej młodzieńca.
Uruchomił silnik, a ten zaryczał, obwieszczając światu zbliżający się ostatni akt spektaklu. Bestia buchnęła z rury czarnym dymem i ruszyła. Najpierw powoli, trochę szarpiąc i postękując, potem coraz żwawiej – ciągnik i kombajn złączone dyszlem w jedności nieujarzmionej furii. Mechaniczny berserk pędził przez ziemniaczane kopce, wzburzając po bokach tumany kurzu i piachu.
Krysia i Janek nie zauważyli bestii, zmierzającej w ich kierunku. Głowy i ciała harcowników ekranowała ekstaza wywołana odnalezieniem skarbu piratów. Byli tak pochłonięci sobą, że nawet ryk silnika zdał im się jedynie uwerturą do ostatecznej eksplozji rozkoszy. Gdy jednak ze zbliżających się dźwięków zaczęli wychwytywać złowieszcze nuty i odruchowo odwrócili głowy, oślepiły ich światła reflektorów, paraliżujące niczym wzrok bazyliszka. Potem było już tylko uderzenie. I cisza, która wydawała się nie mieć końca.
Gdy zadzwonił telefon, Andrzej pokonywał kolejne kręgi piekieł. Jednak wrócił, by odebrać.
– Zawijas Andrzej, słucham. – Był spokojny, bardzo spokojny.
– Dzień dobry, Lucjan Refycul z tej strony. – Głos rozmówcy był wesoły, radosny wręcz. – Cieszę się, że pan odebrał.
– W czym mogę pomóc?
– Reprezentuję Przedsiębiorstwo Wielobranżowe „Ogień w gębie”. Zapewne słyszał pan o załamaniu rynku przekąsek? To duży cios w branżę, jednak my postanowiliśmy spróbować przebić się z zupełnie nowym produktem. Uważa pan! Chipsy w kształcie frytek z dodatkiem płynnego keczupu wkomponowanym w gotowy produkt. Szukamy solidnego dostawcy krajowych ziemniaków. Co pan na to?
Andrzej spojrzał na wbite w piasek, rozjechane i zmiażdżone ciała kochanków. Ich krew wsiąkała w najwyraźniej spragnioną ziemię, która natychmiast dzieliła się życiodajnym płynem z trzęsącymi się z zachwytu krzakami ziemniaków.
– Frytki z keczupem?
– Tak, tak, dokładnie!
– Mam coś w sam raz.
Copyright © 2023 Przemysław Trafalski. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, dystrybucja i przetwarzanie bez pisemnej zgody autora zabronione.